#1 Czy muflon ma emocje
Pamiętam taką sytuację z czasu szkoły średniej: znajoma opowiada mi, że jej chłopak robi jej ostatnio karczemne awantury – wpada do niej do domu i krzyczy na nią, po prostu wylewa na nią złość i agresję (na szczęście – tylko werbalnie). Pytam ją, czy powiedziałam swojemu chłopakowi, by tak się wobec niej nie zachowywał – a ona na to że owszem, próbowała nie raz mu to powiedzieć, lecz on twierdzi, że dobrze robi, bo ukrywanie emocji jest szkodliwe dla zdrowia. Słucham tego osłupiała i myślę, że to jakiś muflon po prostu, i że takich bzdur to ja w życiu nie słyszałam!
Kolejna sytuacja, kilka lat temu, podczas terapii. Mój terapeuta wpiera mnie w leczeniu depresji i stanów lękowych – zna więc moją kondycję, i stwierdza na jednym z naszych spotkań: „Pani Wioletto, powiem szczerze, że gdybym nie wiedział, w jakim stanie jest pani zdrowie, to po pani zachowaniu podczas naszych spotkań nie domyśliłbym się, że jest pani ciężko i źle się pani czuje. Zawsze jest pani pogodna, nawet lekko uśmiechnięta, a gdy pytam, jak się pani czuje, opowiada mi pani, co u pani słychać, czym się pani zajmowała ostatnio albo jakie miała przemyślenia. Czy może mi pani powiedzieć, dlaczego tak się pani zachowuje?”
Ten komunikat wbija mnie w fotel. Nie wiem, co odpowiedzieć. Zupełnie nie zdaję sobie sprawy, że tak to wygląda. Potrzebuję chwili zastanowienia i skupienia, by w ogóle cokolwiek odpowiedzieć. Wreszcie dochodzę jako tako do ładu ze swoim mózgiem i wyjaśniam terapeucie, że nie chcę robić mu problemów moim smutkiem, że chcę sprawiać wrażenie dzielnej osoby, która się nie poddaje, i pragnę, by lubił spotkania ze mną - a nie, by nie były męczące dla niego. Ten dzień i rozmowa okazują się dla mnie kluczowe: po raz pierwszy zwracam uwagę na fakt, że nie mam kontaktu ze swoimi trudnymi emocjami, a moje zachowanie jest fasadą dobrego humoru. Jedna z kluczowych zasad tamtego czasu: nie sprawiać nikomu problemu.
Dziś wiem, że emocje niosą niezmiernie ważne informacje o nas i dla nas. Każda, absolutnie każda z nich jest na wagę złota. Wiem, że nie ma złych emocji, czy grzesznych emocji – jesteśmy stworzeni z całym ich wachlarzem i służą nam, jeśli tylko potrafimy właściwie z nich korzystać. Aby to zrobić, potrzebowałam wsłuchać się w swoje emocje, w swoje ciało, i nie odpowiadać automatycznie na pytanie: jak się czujesz? Tylko wpierw… sprawdzić, jak ja się w tym momencie czuję. Jak ogólnie odbieram mój stan. Co się dzieje w moim ciele. Jakie myśli aktualnie mnie zajmują, jaki mam nastrój, a potem – sięgnąć głębiej i zadać samej sobie to fascynujące, otwierające wewnętrzny kosmos pytanie: DLACZEGO właśnie tak?
Jestem o wiele książek, podcastów, rekolekcji, godzin terapii, modlitw i autorefleksji dalej – w porównaniu z punktem zwrotnym, jakim było mądre pytanie mojego terapeuty. I nadal mi mało, bo wiem już, że kryje się we mnie jeszcze wiele zagadek, oraz doświadczam uwalniającej zmiany po odgrzebaniu kolejnych zapyziałych miejsc we mnie. Może się wydawać, że taka droga do wewnątrz będzie bolesna, trudna, że z szafy powyskakują jakieś trupy, i lepiej tego nie ruszać, w końcu jest nieźle tak, jak jest!
Ale dlaczego mam sama sobie ograniczać moją wolność?? Z lęku, z wygodnictwa snuć życie na wpół świadoma? Dlaczego mam nie odkrywać zasobów, które tkwią we mnie zblokowane jakimś cierpieniem z przeszłości, bólem teraźniejszości, nieuświadomionym przekonaniem z dzieciństwa, które wciąż noszę w sobie jak aplikację działającą w tle, choć wcale się z nim nie zgadzam jako Dojrzała-Teraz-Ja? Moja aplikacja w tle – „nie sprawiać problemów” – wiodła mnie przez lata mojego życia coraz dalej od samej siebie, od troski o swoje potrzeby, zagłuszając wszystko, co w moim odczuciu mogłoby być nieprzyjemne dla innych. Kłamstwo kłamstwem poganiane. Najpierw wymyślałam sobie, jaki kłopot może ktoś mieć przeze mnie, a potem okłamywałam samą siebie, że będę szczęśliwsza, jeśli tego wyobrażonego przed chwilą kłopotu nie sprawię. Bez względu na to, czego potrzebuję; nie ważne, ile mnie to kosztuje! Mój dyskomfort, mój broblem nie ma znaczenia. Co za bzdurne podejście! Ile w nim krzywdy, braku autentyczności, i tej fasady zadowolenia w każdej sytuacji! Skąd to się brało? Z lęku przed odrzuceniem bazującego na fałszywym przekonaniu, że mnie taką, jaka naprawdę jestem, trudno będzie znieść.
Strasznie prywatne rzeczy tu piszę – ale to moje rzeczy, i moja decyzja, czy się nimi dzielić. I jeśli utrata prywatności to jest cena za choć jedną osobę, której moja droga do wolności może choć minimalnie pomóc – to ta cena jest bardzo niska i stać mnie na nią.
Chciałabym jakiś główny przekaz teraz zawrzeć, jakoś spiąć to wszystko, co napisałam, choć tyle we mnie jeszcze kipi tematów… Lubię porządek, podsumowania, wnioski… Już wiem. Widzę teraz, że już jako nastolatka miałam możliwość zauważyć, że emocje są ważne. Ów młodzian wrzeszczący na moją znajomą znał tę prawdę, choć w wersji według mnie niepełnej. Tak, zgadzam się, że emocje warto jest zauważać, a następnie przeżywać, ponieważ negowanie ich istnienia, tłumienie ich czy zaprzeczanie im jest niebezpieczne dla naszego zdrowia. Rzecz w tym, by przeżywać je w przestrzeni bezpiecznej dla nas i dla innych (np. w odosobnieniu, choćby w toalecie), a następnie zastanowić się, o czym mnie informują, i co z tym chcę zrobić. Działanie bez tej chwili przerwy i refleksji może powodować nieprzyjemne, a nawet niebezpieczne skutki. Po to jesteśmy wolni, by - gdzieś między wulkanem gniewu a działaniem - wcisnąć pauzę, zaangażować do roboty mózg i zdecydować, co zrobimy – a nie częstować frustracją i wściekłością tego, kto akurat ma pecha być w polu rażenia…
O, i jakie zgrabne podsumowanie mi wyszło;).
Tyle na dzisiaj. Idę czytać Grishama!
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium