Co możesz zrobić, gdy umościłaś się tak wygodnie, wydeptałaś ścieżki swojej rutyny, oswoiłaś rzeczywistość i poruszasz się wręcz po omacku w swojej codzienności - a w środku flaki ci się wywracają (wybacz tę nieelegancką dosadność!) na myśl o kolejnym takim samym dniu???
Możesz zracjonalizować swoje odczucia. Bo właściwie co ci nie pasuje? Wszystko jest w porządku, czasem mniej - czasem bardziej - ale jednak jest. Masz dobre życie, tyle już osiągnęłaś, właściwie to możesz uważać się za szczęściarę. Przestań więc wydziwiać i doceń, co masz!
Możesz zlekceważyć swoje odczucia. Przecież nie warto poświęcać im ani chwili, bo są jakieś dziwaczne. Uwierają. Sieją zamęt. Przecież to donikąd nie prowadzi. Lepiej weź się za robotę, sprzątanie, albo kolejny odcinek serialu!
Możesz zakryć swoje odczucia czymś przyjemnym, odwracającym od nich uwagę. Bo przecież to wszystko pewnie ze zmęczenia. Albo z nudy. Wyjdź z domu, spotkaj się z ludźmi, rozerwij się, to głupoty wywietrzeją ci z głowy. Albo po prostu porządnie się wyśpij!
Możesz też... przyjrzeć się sobie i swojemu życiu.
Eeee nie, lepiej jednak odpalić Netflix.
STOP! Przecież nawet nie słuchasz dialogów, i nie widzisz co się dzieje na ekranie. Błądzisz gdzieś myślami, coś ci doskwiera, jakby niedosyt... niepokój... wewnętrzny zgrzyt... tęsknota? Co to jest w ogóle? Skąd się to wzięło, i czemu wraca jak odganiana natrętna mucha??
Jakiś czas temu odebrałam telefon i usłyszałam, że moja znajoma ma problem z... młodymi sarnami, które zamieszkały w jej ogrodzie i z upodobaniem urządziły sobie stół szwedzki w warzywniaku, na deser obgryzając młode drzewka z kory i miękkich tegorocznych gałązek. Jakie to urocze! I jakie koszmarne! Wszelkie próby wypłoszenia towarzystwa przypominały kabaret, bo sarenki były odważne, szalenie zwrotne i sprytne w znajdywaniu kryjówek. Pojechałam więc do nich z dwójką moich psów - niech instynkty robią swoje i wygonią kogo trzeba na wolność!
I wiesz, pomyślałam sobie, że to idealny obrazek mnie z niedalekiej przeszłości. Jak ta sarna, objedzona regularną pensją, zadomowiona w przewidywalnym komforcie codzienności, jadłam i jadłam i jadłam to swoje codzienne sianko (kto zna kuce z Bronksu?), tracąc sprzed oczu zasadniczą prawdę: tkwiłam w bardzo wygodnej klatce. Dużej, komfortowej, i zaślepiającej obfitością stołu. Co więcej, patrzyłam na dzikie "sarny" pasące się za ogrodzeniem, i myślałam sobie: to nie dla mnie... Ja tu mam bezpiecznie, miło i swojsko... po co mi zmiana, skoro tu niczego nie brakuje?
Tylko tęsknota za przestrzenią, za wolnością, za brakiem granic - doskwierała coraz dotkliwiej. I wreszcie któregoś dnia nie mogłam już dłużej zaprzeczać, że coś ze mną jest mocno nie tak. Że czuję się fatalnie, mimo całego tego komfortu i dobrobytu.
I wtedy dopadły mnie moje "ujadające psy". To one mnie wypłoszyły z tej ciepłokapciowej, niszczącej stagnacji. Mimo lęku i ryzyka, jakie niosło życie "poza ogrodzeniem".
Zachorowałam. Kilkukrotnie, powtarzalnie. Spojrzałam przestraszona na swoje życie, na samą siebie, usłyszałam swoją duszę błagającą o zmianę, przyjrzałam się sobie najlepiej, jak umiałam - i podjęłam decyzję o wyjściu na wolność. Ku życiu według moich potrzeb, zgodnie z moimi wartościami, odpowiadając na tęsknotę serca za czymś więcej niż tylko czekaniem na emeryturę.
Może ty też teraz jesteś sarną? Jeśli jesteś - to po której stronie ogrodzenia?
Czy czekasz na psy, które cię wypłoszą na wolność - czy sama masz wystarczająco dużo sił, by odważyć się i wziąć od życia znacznie, znacznie więcej??
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium