Myślę teraz, że może zbyt długo zwlekałam z tą decyzją… Z decyzją, by żyć w zgodzie ze sobą, a nie z tym, co mówią lub jak decydują inni.
Nie było to łatwe dla mnie – w tamtym czasie pytałam o zdanie różnych osób, przede wszystkim bliskich, i ich rady uważałam za wiodące. Moim postępowaniem rządziła logika. Zbierałam dane, wysłuchiwałam opinii, i robiłam dwie kolumny – za i przeciw. Podliczałam, gdzie było więcej argumentów, i decydowałam, choćby serce we mnie skrzeczało ściśnięte z żalu.
Co za czas… jakby cudze życie.
Jakie były tego efekty?
Wybrałam profil szkoły średniej idąc za radą mamy. Poszłam na studia, które mnie nie interesowały. Co więcej, ukończyłam je z piątką w dyplomie magistra! Znów mogli być ze mnie dumni! Pracę znalazłam dzięki znajomej w branży, której wcale nie znałam; nauczyłam się jej od podstaw, bo była dochodowa i dawała perspektywy awansu. Uzupełniłam wykształcenie, tak jak robili to inni ludzie z pracy. Zdobyłam stanowisko kierowniczki, bo to doradzali mi znajomi. Cały czas żyjąc w przekonaniu, że tego wszystkiego chcę.
Po pierwszych dziesięciu latach zaczęłam odczuwać wypalenie. Oczywiście nie mając pojęcia, że to wypalenie. I że nie chodzi tylko o ścieżkę zawodową – ale o jakość mojego życia w ogóle.
Układałam życie konformistycznie; jeśli już biorąc pod uwagę własne zdanie – to tylko w zakresie uznawanym za właściwy przez innych, by utrzymać się „w nurcie”. Potrzebowałam akceptacji jak powietrza, prawie nie zdając sobie z tego sprawy. Mówiłam rzeczy, które sprawiały, że moi rozmówcy czuli się dobrze. Jeśli miałam inne zdanie, milczałam. Całkowicie w tym wszystkim zginęłam. Byłam tylko koleżanką, córką, siostrzenicą, przyjaciółką – i bardzo, bardzo mało SOBĄ. Nie znałam SIEBIE. Byłam przekonana, że na wszystko trzeba zasłużyć, zapracować. Na sympatię, na dobre relacje, na akceptację i uznanie, szacunek, podziw. I ciągle miałam wrażenie, że robię za mało i za mało się staram.
Czasem pojawiała się szczelina w mojej „strategii sukcesu”; gdy na czymś naprawdę bardzo mi zależało. Wówczas nie odpuszczałam, choć nadal usiłowałam uzyskać aprobaty i poparcie dla swoich decyzji… Zniosłam jednak jakoś dziwne miny gdy oznajmiałam, że przeprowadzamy się ze stolicy na wieś. Zatroskane komentarze, gdy postanowiłam zamienić wyższe stanowisko na niższe z gorszą pensją. Kręcenie głowy z dezaprobatą, gdy przygarnialiśmy drugiego psa. Na szczęście całkiem jeszcze nie umarłam…
Co właściwie się stało, że zapragnęłam żyć inaczej? Kryzys na całej linii. Zawodowy i prywatny, a w efekcie – choroba. Za wiele i zbyt długo znosiłam wbrew sobie – tak dziś to widzę.
Po raz pierwszy wówczas uświadomiłam sobie, że chcę być sobą zawsze i wobec każdego, że mam wielkie pragnienie mówienia prawdy i bycia autentyczną. Stopniowo, ze wsparciem, zaczęłam przedzierać się do środka samej siebie. Czego potrzebowałam do szczęścia, co dla mnie było najważniejsze? O czym marzyłam? Na co nie chciałam się zgodzić? Jakie trudne emocje odczuwałam, i o czym one mówiły? I co miałam z nimi począć oprócz jedynej znanej strategii – ukrywania i udawania, że ich nie ma? Gdzie znajdowały się moje granice, i w jakich momentach były przekraczane, oraz dlaczego godziłam się na to?
Te - między innymi - pytania wciąż mi towarzyszą, bo wciąż się zmieniam, i odpowiedzi na nie ewoluują wraz ze mną. Dzięki tęsknocie za byciem w pełni sobą rozpoczęłam drogę, która mnie stopniowo wyzwala. Kamieniem milowym na tej drodze jest otwartość na to, że jestem wystarczająca taka, jaka jestem, i mam prawo do podejmowania decyzji w zgodzie ze sobą. Wierzę, że Bóg stworzył mnie z miłości i bez względu na wszystko mnie kocha (sama tego nie wymyśliłam!), oraz że dał mi nieograniczona wolność, i nikt mi tej wolności nie może odebrać, tylko ja sama. Co więcej, jestem głęboko przekonana, że to jest prawda o każdy, KAŻDYM z nas. Nawet, jeśli nie zgadzasz się ze mną lub nie wierzysz w Boga.
Zatem, czy rzeczywiście zbyt długo zwlekałam z decyzją o wyzwoleniu? Czy przebudziłam się zbyt późno? Może jednak nie. Prawdopodobnie potrzebowałam tego czasu, by zebrać siły potrzebne mi do przemiany; spotkać właściwe osoby; poczuć wewnętrzną determinację, dzięki której pozostaję od lat na tej wąskiej, wyboistej drodze.
Wierzę, że każda zmiana ma źródło w środku nas. Gdy dojrzewamy wewnętrznie, zyskujemy nową perspektywę, która pcha nas ku przemianie zewnętrznej: tego, co mówimy i jak działamy. Kiedy zaczynamy lepiej rozumieć i kochać siebie, wtedy inaczej widzimy ludzi, ich zachowanie, rzeczywistość wokół. Dlatego kluczowe jest, by patrzeć w głąb siebie, i to patrzeć z miłością. To tu wszystko się zaczyna.
Pomyśl o swojej najlepszej przyjaciółce czy ulubionym kumplu. Spójrz, jak wiele jesteś w stanie tej osobie wybaczyć, jak dużo wyrozumiałości masz wobec niej, jak spontanicznie pragniesz okazywać jej wsparcie, kiedy tego potrzebuje. I nie oczekujesz, że jest perfekcyjna – bo lubisz tę osobę taką, jaka właśnie jest, tu i teraz. A nawet gdy czasem cię wkurzy, nie robisz z tego dramatu. Prawda?
A teraz POTRAKTUJ PODOBNIE ŻYCZLIWIE SIEBIE.
I nie przestawaj.
To świetny początek drogi ku wolności!
Podpowiedź:
Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium